top of page

Opłaca się?

 

Paweł Deląg: Zawsze warto próbować. Kto nie ryzykuje, nie pije szampana.

 

Ale w Rosji pan pije? Tam pana lubią, rozpoznają?

 

Paweł Deląg: Cenią polskie kino, to dla nich synonim wysokiego poziomu, ale muszę powiedzieć o pewnym odkryciu, które mnie zdziwiło. Pamiętam sytuację sprzed dwóch lat: zdjęcia w Petersburgu, ulicą idzie starsza pani, może 78 lat, zadbana, typ intelektualistki. Dźwiga zakupy. I kurczę, nie wypada mi mówić, co zrobiłem...

 

Pomógł jej pan nieść siatki?

 

Paweł Deląg: No tak. A ona zaczęła przypominać i analizować moje role. Potem łzy jej się w oczach zakręciły. Pytam: dlaczego? A ona: Wie pan, bo prawie połowa mojej rodziny to Polacy. Opowiedziała mi o ich skomplikowanych losach. Co piąty człowiek, którego spotykam w Rosji, na Ukrainie, Białorusi, ma polskie korzenie. Dla mnie to był szok.

 

Powiedzmy wyraźnie: jest pan tam gwiazdą. To uczucie luksusowe?

 

Paweł Deląg: Przyjemne.

 

A przejmuje się pan krytyką?

 

Paweł Deląg: Boli mnie niesprawiedliwość, ale z drugiej strony uodporniłem się na zazdrość. Są po prostu podli ludzie, na przykład jeden z byłych naczelnych "Wprost". Na początku przejmowałem się atakami. (Chodzi o okładkę w tym tygodniku, na której Paweł Deląg był ubrany w radziecki mundur. Po tym w internecie pojawiły się głosy, że sympatyzuje z Putinem, ponieważ gra w Rosji - przyp. red.). Ale pomyślałem: dlaczego mam być chłopcem do bicia, zabawką w czyichś rękach?

Pan się przejmuje drugim dnem postaci, jak widzę. Może po prostu wystarczy dobrze zagrać Niemca? Trzeba od razu przeżywać?

 

Paweł Deląg: Lubię eksplorować nowe obszary, lubię się uczyć. Jestem ze starej szkoły: żyję od filmu do filmu. Nie mówię, że coś tam robiłem w roku 2010, tylko między, dajmy na to, "Kluczem Salamandry" a "Wojnami imperiów". Fascynują mnie aktorzy, którzy grają tak, jakby za plecami mieli wsparcie... wyższej siły: Daniel Day Lewis, Joaquin Phoenix. Czytałem kiedyś wywiad z 90-letnią Ireną Kwiatkowską, która na pytanie, skąd ma tyle energii do grania, odpowiedziała: "Jak to skąd? Ze mną na scenę wychodzą anioły!".

 

Pan wierzy w taką boską energię?

 

Paweł Deląg: To intymne pytanie, ale skoro pani pyta: "Bóg jest" czy "nie ma Boga", wybieram pierwszy wariant.

 

A co, prócz siły za plecami, pomogło panu zaistnieć poza Polską. Języki?

 

Paweł Deląg: Nie od razu. Gdy kończyłem szkołę, mówiłem kulejącym angielskim, słabym rosyjskim i francuskim. Pojechałem do Francji i spotkałem człowieka, który miał zostać moim agentem. Powiedział: "Nie szkodzi, że nie mówisz płynnie, jutro o dziewiątej masz casting". Poszedłem, wygrałem i zagrałem w moim pierwszym filmie Les femmes d’abord. To mnie zmobilizowało do nauki francuskiego. Podobnie było w Rosji. Pojawiała się propozycja, więc zacząłem uczyć się języka.

 

Producenci godzą się czekać na aktora, który podoba się na castingu, ale nie umie mówić?

 

Paweł Deląg: Nie, dziś nikt nie czeka. Na początku we francuskich filmach listy dialogowe traktowałem jak partytury. Brałem zapis i uczyłem się "nut" na pamięć. Niedawno grałem tą metodą w filmie niemieckim, bo nauczenie się jeszcze jednego języka jest ponad moje siły. Rosyjski też do prostych nie należy. Bywa kłopotliwy, bo akcent skacze, zmienia się. Kilka razy rozbawiłem Rosjan, kiedy źle postawiłem akcent. Na przykład takie słowo "napisać". "Ja napisał" może brzmieć jak "napisałem", albo... "zsikałem się". Ale trenuję, trenuję stale. Nie tylko języki.

Co pan zrobił?

 

Paweł Deląg: Pozwałem redakcję do sądu. Choć długo się zastanawiałem, jak zareagować. Bo czasem, gdy człowiek zaczyna się bronić, ludzie myślą "ma coś na sumieniu". Z drugiej strony, gdyby sprawę odpuścić, zamęczy cię myśl: będą dokopywać dalej, gdzie jest granica? Ostatecznie złożyłem do sądu pozwy, sprawy się toczą. Tak wiele szyderstw pojawiło się na mój temat, że powiedziałem "dość". Czy to coś zmieni? A może lepiej nie robić nic i udawać, że mnie to bawi. Tak źle i tak niedobrze. Mam poczucie, że tabloidy naruszają nasze prawa. Powiedziałbym nawet, że w pewnym sensie Polska stała się krajem bezprawia, skoro zgadza się na taki proceder. Nie ma wyraźnych zapisów, które w sposób szybki i dotkliwy dla "naruszycieli" regulowałyby te sprawy. Mój przypadek jest bolesny, ale nie drastyczny. A co z tymi, którzy zostali publicznie zlinczowani i obrzuceni g...em?

 

Czuje pan oburzenie czy bezradność?

 

Paweł Deląg: Raczej bunt. Bo po co mi na przykład rozmowa z moim dzieckiem na ten temat? Po co jemu uwagi w szkole "a twój tata... to czy tamto". Pracuję na swoje nazwisko 20 lat. Mówimy o naruszeniu dóbr osobistych. Coraz bardziej mnie irytuje, że nie ma na to bata.

 

Może jednak coś da się z tym zrobić?

 

Paweł Deląg: To wymaga zaangażowania. Duża część mojego pokolenia jest skupiona na sukcesie indywidualnym. Wszyscy zasuwają, żeby zrobić karierę, mieć świetny samochód, dzieciaki w dobrej szkole. Ale już to, co wokół mnie, to nie moja bajka. Myślę, że przychodzi etap, kiedy warto wychylić nos poza swoje sprawy.

 

Wejść w politykę?

 

Paweł Deląg: Nie, mam wrażenie, że zaangażowanie w politykę byłoby kolejnym rozczarowaniem. Ale może w sensowny ruch społeczny? W rozmowie z przyjaciółmi mówiłem niedawno: "Panowie, mamy dobrą pracę, odchowane dzieciaki i jakąś kasę na koncie, może byśmy się teraz wzięli do naszych wspólnych spraw?".

 

Na przykład?

 

Paweł Deląg: Lista jest długa: politycy żyją w świecie swoich wojen, ale co chcą w ten sposób załatwić? Dlaczego obywatel jest traktowany jak owca do strzyżenia? ZUS nas nie zabezpiecza i okrada. Moja mama jest emerytką. Gdybym nie pomagał, byłoby jej trudno. Jak ma wyżyć i leczyć się za 1200 złotych miesięcznie? Na specjalistę w ramach NFZ-u czeka osiem miesięcy. Polska nie jest przyjaznym krajem dla zwykłego obywatela, dla rodziny, o młodych nie wspomnę, bo i tak znaczna część już wyjechała albo niedługo wyjedzie. Jak to zmienić? Wierzę w przemianę świadomości ludzi. I że warto się angażować w różne akcje, inicjatywy, wolontariat...

Długo nie umiał się bronić, gdy ktoś mnie obrażał, oceniał niesprawiedliwie. Zbuntowałem się: dlaczego mam być chłopcem do bicia?

/Marek Straszewski /Twój Styl

 

Czterdzieści pięć lat, siedemdziesiąt ról. Za granicą wiele pierwszoplanowych, u boku takich gwiazd jak np. Rutger Hauer. Dziś mówisz: Deląg, myślisz: aktor grający w Rosji. Ale to nieprawda. Paweł Deląg ma polski meldunek, tu płaci podatki, tu ma rodzinę. Jego syn, Paweł junior, nie poszedł w ślady ojca, nie chce być aktorem. Tata niewiele o nim mówi, w wywiadach nie zdradza osobistych tajemnic. Milczy o relacjach z siostrą Dorotą Deląg, również aktorką. Choć rok temu media rozpisywały się o rychłym ślubie, Paweł wciąż nie nosi obrączki. Czy jego partnerką dalej jest Emma Kiworkowa, atrakcyjna pani stomatolog? Nie powie. Boi się złośliwych mediów, bo niedawno zaatakowały go, zarzucając... kolaborację z prezydentem Putinem. Nauczka na przyszłość, trzeba uważać na słowa, cenzurować zdjęcia. Może byłoby lepiej, gdyby został sportowcem albo prawnikiem, jak kiedyś planował. Ale nie, nie żałuje, że wybrał zawód aktora. Choć już wie, że kiedy żyje się "na widoku", bywa o wiele trudniej. Spotykamy się w jego ulubionej restauracji na Mokotowie. On w dżinsach i skórzanej kurtce. Ale to już nie ten amant sprzed lat. Choćby z powodu siwiejącej brody.

Mówią, że aktorstwo to nie jest zajęcie dla faceta. Bo ciągłe bieganie za rolą upokarza. A gdy jeszcze przybędzie kilka kilogramów i parę siwych włosów, jest kłopot. Paweł Deląg może tu wpisać „nie dotyczy”. O role nie prosi. Nie było ofert w Polsce, wyjechał. Nauczył sięjęzyków, grał we Francji, w Niemczech. W Rosji jest nawet sławny. No i bez żalu zerwał z wizerunkiem „ciacha”. Ostatnio zagrał brodatego mnicha z nadwagą. Dobrze spotkać człowieka, który nie zgorzkniał i wie, czego chce...

Paweł Deląg: Siła wyższa za plecami

TWÓJ STYL 9/2015

Skąd w panu pozytywna energia?

 

Paweł Deląg: Może to kwestia wychowania? Ojciec wpajał mi, że trzeba być samodzielnym. Nie liczyć na nikogo, nie czekać, aż ktoś ci coś da. To właściwa postawa dla mężczyzny. Mam tradycyjne podejście do roli faceta w związku, w rodzinie.

 

Żadnego równouprawnienia?

 

Paweł Deląg: Kobieta powinna czuć się kobieco, a mężczyzna idealny... cóż, powinien zaopiekować się nią, podać ramię. Ale to już przeszłość. Dziś powinniśmy być partnerami. Jednak nie wyobrażam sobie odwrócenia ról: mężczyzna zostaje w domu, kobieta zajmuje się karierą i zarabianiem pieniędzy.

 

Rozmawia pan o tym ze swoim synem?

 

Paweł Deląg: Proszę wybaczyć, mam zasadę, że nie mówię w wywiadach o bliskich. Tabloidy wyciągną potem z kontekstu jakieś zdanie i nic dobrego z tego nie wyniknie. Pomówmy o pracy.

 

Co pan teraz robi?

 

Paweł Deląg: Próbuję sił za granicą w roli producenta, efekty powinny pojawić się jeszcze w tym roku.

 

Nie boi się pan, że w Polsce wypadnie z obiegu?

 

Paweł Deląg: Z jakiego obiegu? W Polsce nie odbywają się castingi - w ciągu ostatnich siedmiu lat byłem na jednym. Reżyserzy wolą obsadzać po swojemu. A ja we wszystkich moich filmach zagranicznych zagrałem dzięki zdjęciom próbnym. Teraz jednak dał mi szansę Jan Kidawa-Błoński, zaprosił na casting i zaproponował pracę. Skończyliśmy zdjęcia do filmu "Gwiazdy". Scenariusz jest oparty na historii piłkarza Jana Banasia. Gram jego ojca.

Widziałam fotosy. Siwizna na skroniach. Pana 45 lat to powód do dumy czy stresu?

 

Paweł Deląg: Upływ czasu przyjmuję spokojnie. Przychodzi moment, gdy trzeba zamknąć pewien etap i przejść do następnego. Kiedyś usłyszałem od dobrego reżysera: "Dość już zagrałeś ról romantycznych. Jesteś stary koń, czas zmienić półkę". Miał rację. Proszę mi się przyjrzeć. Są zmarszczki? Są.

 

Są też sposoby, by młodość przedłużyć?

 

Paweł Deląg: Nie, nie. Straciłbym coś, gdybym się ponaciągał. Widz czułby się oszukany. Starzenie się to naturalny proces, po co mu się przeciwstawiać? Staram się tylko utrzymać dobrą kondycję. Nauczyłem się dbać o dietę, chociaż mój organizm tęskni do tego, co gotowała mama: kotletów schabowych, żurku, pierogów. Ale chcę być sprawny. Dostałem scenariusz francuskiego filmu "Salsa". To historia ojca, który jest instruktorem tańca i sam wychowuje nastoletnią córkę. Jeśli wezmę tę rolę, będę musiał wywijać na parkiecie.

 

Za co dziś pan siebie lubi?

 

Paweł Deląg: Za to, że jestem fajterem. Za nieskładanie broni. Lubię w sobie godność. Nie dumę, ale godność. Sam kieruję swoim życiem i w sumie jest ono udane. Jestem bardziej szczęśliwy niż... nieszczęśliwy.

 

Agnieszka Litorowicz-Siegert

 

TWÓJ STYL 9/2015

 

Kiedy ostatnio można było zobaczyć pana nazwisko na plakacie w kraju?

 

Paweł Deląg: Niedawno. W kwietniu w teatrze Łaźnia Nowa mieliśmy premierę spektaklu Maciej Korbowa i Bellatrix Witkacego w reżyserii Krystiana Lupy, a niedługo potem premierę tego samego spektaklu w teatrze Imka. Była to próba rekonstrukcji spektaklu dyplomowego z 1993 roku. Okazało się, że powstało coś nowego, unikalnego. Po 22 latach spotkałem się z tymi samymi kolegami, którzy kończyli ze mną krakowską akademię teatralną. Było ciekawie, nawet niepokojąco. Każdemu z nas towarzyszyło mnóstwo pytań, dotykaliśmy przeszłości podczas tej podróży w czasie, co zmuszało nas do rewizji... teraźniejszości. Lupa i Witkacy byli na początku mojej kariery. Teraz pojawili się znowu, myślę, że w odpowiednim momencie.

 

Zagrał pan 70 ról, prawie wszystkie w filmie. Nie brakuje panu teatru?

 

Paweł Deląg: Brakuje. Pracując już za granicą, przez trzy lata jeździłem na warsztaty aktorskie do Johna Strasberga i coacha Sala Remo. Większość aktorów francuskich, amerykańskich czy niemieckich ciągle pracuje z trenerami bądź uczestniczy w kursach. Mówiłem im, że u nas nie ma takiego zwyczaju. Dziwili się, jak to możliwe. No cóż, polscy aktorzy po prostu częściej grają w teatrze, a to jest najlepsza szkoła. Teatr w Polsce daje szansę na ciągły rozwój. Bywa też drugim domem, jeżeli uda się stworzyć zespół.

 

Wyjechał pan z Polski za chlebem?

 

Paweł Deląg: Wyjechałem, bo tutaj siedziałem w szufladzie. Od lat przy-chodziły podobne propozycje. Rozkładałem ręce: nie mogę grać gościa, który zatrzymał się na etapie "wciąż mam dwadzieścia lat". Zacząłem pracować za granicą, bo w pewnym momencie nie miałem wyboru. Wolałem nie polegać na łasce reżysera czy producenta, który od-waży się obsadzić mnie nietypowo.

 

Odważni znaleźli się za granicą?

 

Paweł Deląg: Tak. No proszę spojrzeć na to zdjęcie, pokażę pani w komórce.

 

To pan? Ponury mnich z długą brodą. I chyba z nadwagą.

 

Paweł Deląg: Powstaje teraz film, w którym gram duchownego z X wieku. Misjonarza, który przybywa z Bizancjum na Ruś Kijowską. Film nosi tytuł Wiking. Upraszczając, jest o tym, że nie da się wypędzić diabła z duszy przy pomocy święconej wody. A dzisiaj przyszła propozycja od producenta amerykańskiego - postać oficera śledczego KGB. Dość podłego. Tak też mnie widzą.

A która rola była dla pana najtrudniejsza?

 

Paweł Deląg: Chyba postać Jürgena Köllera w filmie "Tak bardzo się nienawidziliśmy". Grałem Niemca, który najpierw jest oficerem Wehrmachtu, a po wojnie zostaje dziennikarzem i próbuje rozliczyć się z przeszłością. Dla mnie trudny punkt odniesienia. Przecież jestem Polakiem, patriotą urodzonym 25 lat po wojnie, ale kiedy myślę o tym, co Niemcy zrobili w naszym kraju, boli mnie w środku. Niby to było tylko zadanie aktorskie, jednak musiałem coś w sobie przewartościować, by wejść w skórę Niemca, który na skutek doświadczeń zmienia stosunek do własnej rodziny, narodu. No i dzięki tej roli zrozumiałem lepiej, co stało się z Niemcami po II wojnie, jaką transformację przeszli, jak to się stało, że dziś są jednym z najbardziej pacyfistycznych narodów na świecie.

logo.jpg

WEBSITE
PAWEL DELAG

bottom of page